Allora cominciamo

Jestem tu już od ponad tygodnia i cały czas coś mnie powstrzymywało od zainicjowania tego bloga. Między innymi przedłużający się brak internetu i bardzo intensywne życie towarzyskie, które nie wiem kiedy zaczęło pędzić jak dzikie, tak, że zupełnie nie zauważałam upływu czasu.  Dobrze, że zazwyczaj mam przy sobie aparat, albo przynajmniej telefon, którym robię zdjęcia, dzięki temu w miarę (nie za bardzo) ogarniam co się działo i dzieje.

DSC_6084JJJJJ

Przyleciałam do Bari bezpośrednim lotem z Warszawy. W nocy tata odwiózł mnie na pociąg do Tczewa, na Okęciu byłam jeszcze przed otwarciem odprawy bagażu. Miałam więc wystarczająco dużo czasu na zorientowanie się, że mój bagaż jest oczywiście za ciężki, przepakowanie się i założenie na siebie kilku dodatkowych warstw ubrań. Całe szczęście nikt nie ważył mojego bagażu podręcznego, inaczej musiałabym zawiesić sobie na szyję kabel od komputera, prostownicę i wypchać kieszenie butami na obcasach.

Kiedy wyjeżdżałam z Elbląga o 4:10 rano, termometr wskazywał 7 stopni Celsjusza. Po wylądowaniu na południu Włoch 0 16 (z lotniska widać morze!) – buchnęło we mnie ciepłe powietrze około 27 stopni… Mniam. Dobrze, że zmiana temperatury w górę, a nie w dół! Byłam lekko śnięta przez wczesną pobudkę i dosyć długą podróż, ale zapach, światło, ciepło natychmiast wywołały u mnie nieokrzesaną euforię i z głupim uśmiechem na ustach udałam się do informacji dowiedzieć się jak dojechać do miasta. Później kupiłam ulubioną wodę Pellegrino frizzante w automacie, który zjadł mi 3 euro, po czym owładnięta nieco mniejszą euforią poszłam na autobus. Okazało się, że nie ma już biletów, na szczęście nie przyszło mi do głowy, żeby czekać pół godziny na następny autobus. Wsiadłam, tak jak reszta Polskiej części pasażerów, na gapę. W drogę.

Już sama podróż autobusem była czarująca. Kierowca na chwilę zwolnił przed jednym rozwidleniem na obwodnicy, wyraźnie zastanawiając się czy  którędy jechać dalej. Poszedł na całość i wybrał opcję lewą. Chyba był to dobry wybór, bo w końcu po godzinie dojechaliśmy (z pomocą jakiegoś młodzieńca, który dosiadł w międzyczasie i cierpliwie wyjaśnił kierowcy drogę).

Abstrahując, ten epizod przypomniał mi historię, gdy z koleżanką, prawie spóźnione na samolot z Barcelony-Reus do Krakowa, najpierw wsiadłyśmy w zły pociąg, później z niego wysiadłyśmy na kompletnym odludziu, ale zdążyłyśmy wsiąść z powrotem, później jakimś cudem znalazłyśmy numer na taksówkę na przydrożnym słupie (jak już znowu wysiadłyśmy w pewnej mieścinie), następnie po szczęśliwym dojeździe na lotnisko kilka minut przed zamknięciem bramek, wręczyłyśmy wszystkie pozostałe oszczędności, które tak nas wcześniej cieszyły, w lewą dłoń kierowcy tejże taksówki. Lewą, ponieważ nie posiadał prawej, a biegi zmieniał kikutem. To były emocje…

DSC_6255mDSC_6091

W każdym razie, dojechałam autobusem na dworzec Bari Centrale, czyli plac Aldo Moro. Tam spotkałam się z moim hostem Marco i jego bratem Claudio, którzy spędzili cały dzień na plaży i właśnie wrócili do Bari motocyklem. Niestety moje bagaże zdecydowanie nie nadawały się na pojazd jednośladowy, więc Marco pojechał do domu, a ja z Claudio przeszliśmy się na piechotę. Nie było daleko, nawet jak na niesienie bagażu na kolejne pięć miesięcy. Po drodze okazało się, że Claudio jest… Franciszkaninem i od ośmiu lat mieszka w zakonie, na dodatek w Urbino, czyli 20 minut drogi od miejsca, w którym spędziłam te wakacje z przyjaciółką. Mojemu zdziwieniu nie było końca, nic bowiem w wyglądzie ani zachowaniu mojego nowego kompana nie wskazywało na to, że wieczorami zasuwa w sutannie na msze. A jednak.

U Marco spałam w pokoju z balkonem i bez drzwi, ale za to z widokiem na cerkiew św. Mikołaja. W 2009 roku odbyło się oficjalne przejęcie cerkwi przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną z rąk władz miejskich, w obecności samego Miediediewa. Nie specjalnie żałując, że ominęło mnie to spotkanie, powoli zajęłam się organizacją życia w Bari.

DSC_6096DSC_6085n

Tego samego wieczoru kupiłam włoską kartę SIM, przeszłam się na Lungo Mare, o którym później, a wieczorem mój host, jego brat i znajoma Turczynka, o której później, udaliśmy się na kolację do Lidii – mamy Claudio i Marco. Było bardzo przyjemnie, coś przebąkiwałam po włosku z przemiłą gospodynią i poznałam Rasen – jak się okazało później, moją przyszłą współlokatorkę. Dzień skończył się spacerem po Bari Vecchia, czyli starym mieście (po włosku vecchio/-a znaczy stary/-a),

WP_20130928_012 WP_20130928_014

WP_20130929_001

Powyżej (lewa) bardzo obiecująco wyglądająca uliczka zatłoczona ludźmi w sobotni wieczór. Po prawej równie obiecujący sorbet (genialny) na tle Castello Svevo, czyli Zamku Szwedzkiego, w którym swego czasu zmarła  Bona Sforza.

À propos, podczas spaceru zauważyłam nekrolog kobiety, która miała na imię Insalata (po włosku Sałatka). Podejrzewam, że z takim imieniem przynajmniej nie potrzebowała pseudonimu.

Cdn.

W następnym wpisie: akademik i wielki niewypał, Claudio, kajaki, mieszkanie.

2 uwagi do wpisu “Allora cominciamo

Dodaj odpowiedź do izabela Em Anuluj pisanie odpowiedzi